Park Narodowy Nyungwe – część pierwsza

Rwanda ma cztery parki narodowe: Wulkanów (tam mieszkają goryle górskie) na północnym-zachodzie, Akagera na wschodzie, Las Nyungwe na południowym-zachodzie oraz utworzony rok temu park Gishwati-Mukura w zachodniej części kraju. Do tego pierwszego wybiorę się w porze suchej, w drugim prawie spalił mi się namiot (o czym już pisałam), w ostatnim jeszcze nie ma infrastruktury i nie wiadomo za bardzo, czy można go już w odwiedzać. A ten trzeci, Nyungwe, miałam przyjemność poznać w listopadzie wraz z przyjaciółmi, którzy przyjechali w odwiedziny. Słynie on przede wszystkim z szympansów i innych małp, a także różnych, bardzo malowniczych tras wędrówkowych 🙂 

Nyungwe to górski las deszczowy, co oznacza, że choć jest tam bardzo zielono i z pozoru wygląda on jak dżungla, to wcale nie jest w nim gorąco, a w nocy jest wręcz zimno. W końcu to naprawdę góry – wysokość gęsto porośniętych drzewami stoków sięga prawie 3,000 m n.p.m (a najniższy punkt znajduje się na wysokości 1,600 m n.p.m.). To największy zachowany skrawek tego typu lasu we wschodniej Afryce i jeden z najstarszych lasów deszczowych na kontynencie. Stanowi on główne źródło wody dla całej Rwandy – 70% zasobów pochodzi właśnie stąd. Według niektórych ustaleń to tutaj znajduje się też źródło Nilu – choć do tego zaszczytu rości sobie prawo także sąsiednie Burundi, stawiając w tym miejscu taką oto piramidkę (jako odniesienie do Egiptu, gdzie Nil się kończy) 😉

Image result for burundi source of the nile

W Nyungwe rośnie ponad 1,000 różnych gatunków roślin, w tym 200 rodzajów orchidei i 250 gatunków endemicznych dla tego regionu. Do tego ponad 100 gatunków motyli, ponad 300 gatunków ptaków, dziesiątki ssaków (w tym 13 gatunków naczelnych)  i gadów… Słowem – niesamowite bogactwo przyrody. Największą atrakcją pozostają jednak szympanse, i to wokół nich zaplanowaliśmy naszą wycieczkę. Ale wyszło trochę inaczej, co w Rwandzie niespecjalnie zaskakuje, bo tu zawsze trzeba być przygotowanym, że jakikolwiek plan zostanie zmodyfikowany przez lokalną rzeczywistość 😉

Z Kigali do Nyungwe jedzie się ok. 4 godzin (bywa też dłużej, zależy od pogody i czy nie utknie się za jakąś ciężarówką jadącą 20 km/h, której nie da się wyprzedzić na krętej drodze), przez miasto Huye (dawniej Butare), gdzie zatrzymaliśmy się… na lody. Tak, w Huye znajdziemy bardzo sympatyczną lodziarnię Inzozi Nziza (Słodkie Sny), która ma ciekawą historię. Była to pierwsza lodziarnia w Rwandzie, założona w 2010 roku przez kobiecą grupę bębniarską Ingoma Nshya, przy pomocy dwóch Amerykanek (które w 2007 roku otworzyły w Nowym Jorku sieć lodziarni Blue Marble Ice Cream, a następnie utworzyły organizację non-profit Blue Marble Dreams). Inzozi Nziza było ich pierwszym projektem. W 2012 roku nakręcono o tym film dokumentalny „Sweet Dreams”, który pokazywany był na wielu festiwalach i zdobył bardzo dobre recenzje. Lodziarnia oprócz pysznych lodów (smaki zmieniają się, zależnie od akurat dostępnych składników; podczas naszej wizyty były śmietankowe i miodowe) serwuje także świeże soki owocowe i lekkie posiłki. Dla nas hitem były chapati (indyjskie placki pszenne) z nadzieniem z awokado i jajka na twardo, mogłabym to jeść codziennie! 🙂

Po tak przyjemnym postoju dotarliśmy do pierwszego przystanku w Nyungwe. Zatrzymaliśmy się na nocleg tuż po przekroczeniu wschodniej granicy parku. KCCEM Guesthouse to bardzo skromny pensjonat, ale pięknie położony przy plantacji herbaty. Dla nas najważniejsze było to, że pokoje były czyste (i tanie!), jedzenie dobre, a obsługa bardzo sympatyczna. Liście herbaty są tak soczyście zielone i niesamowicie kontrastują z ciemnym Lasem Nyungwe, zwłaszcza w ciepłych promieniach popołudniowego słońca. W takich oto okolicznościach przyrody spacerowaliśmy, a potem delektowaliśmy się zimnym piwem 🙂

Następnego dnia wyruszyliśmy w głąb parku, do bazy Uwinka, gdzie planowaliśmy nocować na kempingu. Jest to wprawdzie normalna droga asfaltowa, ale na szczęście ruch jest bardzo niewielki, więc mogliśmy podziwiać piękne widoki. Okazało się, że „kemping” to tak naprawdę drewniane platformy ukryte w leśnej gęstwinie, a my przyjechaliśmy w dobrym momencie, bo ta z najlepszym widokiem akurat była wolna! Do tego stały już na niej dwa namioty, więc zamiast je zwijać i rozstawiać nasz, postanowiliśmy z nich skorzystać (za dodatkową opłatą $10 za osobę). Teraz pozostało tylko zorientować się w dostępnych trasach wędrówkowych. I tu zaczęły się schody 😉

img_20161121_150426697_hdr
Widok z namiotu 🙂

Po pierwsze, sam trekking w poszukiwaniu szympansów trzeba zarezerwować z wyprzedzeniem, o czym oczywiście wiedzieliśmy. W pewnym sensie mi się to udało, choć przez tydzień wysyłałam emaile w kosmos (bo przez telefon lepiej tego nie robić, gdyż nie ma się później żadnego dowodu na jakąkolwiek rozmowę i jest duże ryzyko, że nikt o niej nic nie będzie wiedział na miejscu), ale w końcu dostałam potwierdzenie. W sensie – jedno zdanie: „potwierdzone na 23 listopada”. Bez podpisu. Z wcześniejszych rozmów z recepcją parku wynikało, że na szympanse wyrusza się z bazy Gisakura w zachodniej części parku, ale można za nie zapłacić w Uwinka, gdzie przyjmują karty kredytowe. Na miejscu okazało się jednak, że w Uwinka kartą płacić nie można. Jak chcemy się wybrać na szympanse, to musimy pojechać do tej drugiej recepcji (pół godziny jazdy w jedną stronę), bo tam akceptują takie płatności, albo zapłacić gotówką ($90 od osoby dla przyjaciół, $60 dla mnie i T. jako rezydentów). Nie mieliśmy przy sobie aż tyle pieniędzy, zwłaszcza że planowaliśmy też kilka innych tras, które są dużo tańsze od szympansów, i na to akurat nam wystarczało. Pan z obsługi wzruszył ramionami i zajął się następnymi osobami w kolejce. Był poniedziałek rano i chcieliśmy wykorzystać nasz czas w parku do maksimum, więc wybraliśmy szybko z listy jedną z tras i postanowiliśmy zostawić myślenie o szympansach i płaceniu za nie na później.

Tu nam się poszczęściło: trafiliśmy na fantastycznego przewodnika (w Nyungwe nie można wędrować na własną rękę). Evariste był nie tylko bardzo sympatyczny, ale też świetnie mówił po angielsku. Wykazał się ogromną wiedzą na temat przyrody parku, słuchaliśmy go z przyjemnością. W Nyungwe pracuje już 10 lat (wcześniej był aktorem!), ale obecnie studiuje i po uzyskaniu dyplomu zamierza zająć się czymś zgoła innym: tworzeniem specjalistycznej bazy danych Rwandyjczyków i ich umiejętności, by ułatwić ludziom poszukiwanie pracy, a pracodawcom poszukiwanie odpowiednich pracowników. Tłumaczył nam to bardzo szczegółowo, i choć oczywiście mu kibicuję, to myślę, że Park dużo straci, gdy Evariste  z niego odejdzie…

img_20161121_095340248_hdr
Evariste opowiada o szlaku, na który za chwilę wkroczymy

Szlak Umugote (to lokalna nazwa gatunku drzew, które licznie na nim występują, po polsku nazywają się uroczo – czapetka 🙂 ) o długości ok. 4km jest umiarkowanie trudny, co nam bardzo odpowiadało, bo nie chcieliśmy rzucać się od razu na głęboką wodę. Jak już wspomniałam, Nyungwe jest górskim lasem deszczowym, więc pomimo tego, że mieszkamy już na pewnej wysokości (Kigali leży na ok. 1500 m n.p.m.), te dodatkowe kilkaset metrów robi jednak różnicę (zwłaszcza dla naszych przyjaciół, którzy mieszkają w Londynie). Trochę na początku sapaliśmy, ale wkrótce złapaliśmy rytm i powietrze w płuca, i delektowaliśmy się pięknem otaczającej nas przyrody. Evariste z pasją opowiadał nam o drzewach, krzewach i kwiatach, i jak są wykorzystywane przez ludzi i zwierzęta. Nie napotkaliśmy wprawdzie żadnych małp, ale sporo było ptaków. Najlepsze jednak były widoki – sami zobaczcie 🙂

Po ponad trzech godzinach wróciliśmy do bazy bardzo zadowoleni i tylko trochę zmęczeni, ale za to bardzo głodni 😉 Nie chciało nam się znowu sprzeczać z panem z obsługi (który ewidentnie nie zapałał do nas sympatią) w kwestii płacenia za te nieszczęsne szympanse, postanowiliśmy więc poczekać z tym do jutra. Zwłaszcza że nie do końca byliśmy przekonani, czy ta rezerwacja faktycznie istnieje, bo pan trochę mętnie o niej mówił, a my nie mogliśmy zadzwonić do drugiej recepji, gdyż w Nyungwe praktycznie nie ma zasięgu. Przestudiowaliśmy więc pozostałe trasy dostępne z bazy Uwinka i zarezerwowaliśmy kolejną wędrówkę na następny dzień. A resztę popołudnia spędziliśmy na relaksowaniu się na naszej namiotowej werandzie 🙂

Ciąg dalszy nastąpi!

11 uwag do wpisu “Park Narodowy Nyungwe – część pierwsza

  1. Pingback: Park Narodowy Nyungwe – część trzecia – Marianna in Africa

  2. Pingback: Park Narodowy Nyungwe – część druga – Marianna in Africa

  3. Pingback: Herbaciane plantacje Mauritiusa – Marianna in Africa

  4. O matko, jak pięknie…wiesz co mi to przypomina?? Dian Fossey i jej goryle. Digit.. i reszta..Aż mi ciarki przeszły. i Ty tam mieszkasz sobie? bo nie zdążyłam zajrzeć do „o mnie”, ale już pędzę. O mmatko, jak się cieszę, że Cię odkryłam, a w sumie dziękuję Tobie, bo to Ty zostawiłaś ślad u mnie.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Tak, tak, tam właśnie mieszkam! To znaczy – niedokładnie tam, gdzie Dian Fossey, tylko w mieście, ale kraj ten sam 😉 😀 Cieszę się bardzo, że Ci się podoba! O „Gorylach we mgle” muszę zresztą napisać niedługo, bo parę miesięcy temu przeczytałam i była to niesamowita lektura. Ja też się cieszę, że trafiłam do Ciebie, bo bardzo mądra z Ciebie kobieta, i świetnie piszesz! 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz